Меня зовут Януш Мельчарек. Я ченстоховянин. Я родился в этом доме, на ул. 3 Мая, № 10, 16 июня 1936 года. По просьбе моих друзей с телеканала «Орион» постараюсь рассказать о событиях 16 января 1945 года, как они запомнились мне, а также о рассказах моих друзей, переживших те времена.
Этот дом тогда, как и вся улица, был без канализации. Вода была тут, на улице, а главная дорога на запад проходила по ул. 3 Мая, то есть пути было два: один - через улицу Св. Варвары, другой - через улицу 3 Мая. Именно здесь, будучи ребенком, из окна верхнего этажа я наблюдал за движением войск в одном направлении, когда немецкие войска направлялись на восток, а затем за их отступлением - за людьми, возвращавшимися с востока со своими обозами, часто замотанные в бинты. В соседнем здании во время войны жили немецкие летчики, а также обслуга аэродрома в Рудниках. Это был аэродром, построенный немцами во время войны, и поэтому положение этого дома было совсем особенным — соседство с большой группой немецких военных и гражданских лиц. На Ясногорской улице немцы, вероятно, предполагали, что Красная Армия, идущая на запад через Ченстохову, будет выбирать не главные дороги, т.е. по Аллеям, которые были и остаются широкими, и там легко подбить какую-нибудь бронетехнику или другое военное средство, — вместо этого они будут протискиваться по боковым улицам. Поэтому на Ясногорской улице с осени 1944 года строилось то, что мы называли бункером со стрелковыми позициями. На одной и другой стороне улицы было достаточно места для прохода двух-трех человек, а транспорт проехать не мог.
Было известно, что военные действия, которые в это время будут происходить в Ченстохове, приведут и к бомбардировкам, артиллерийским обстрелам и т.д. Поэтому взрослые полагали, что безопаснее всего будет переехать на первый этаж, так как и с улицы безопаснее, и со двора опасности нет, даже если будет обстрел… Ну, есть шанс, что тот второй этаж что-то задержит, и, даже если взорвется, то нас не заденет тут, на первом этаже. В связи с этим, три семьи собрались здесь, на первом этаже, потому что мы жили на втором этаже, вот в том последнем окне этого дома. И там были въездные ворота, и вот эти выездные ворота. И после первой атаки танков, которые были разбиты на Аллее, наступила такая тишина — стрельба прекратилась, машины перестали двигаться, и где-то около 6 часов вечера — первыми это услышали взрослые и забеспокоились, потому что со стороны Велюньского рынка мы услышали, как в сторону города, к Аллеям немецкие войска идут, немецкую речь, стук кованных ботинок, потому что дорога заледенела, и нам стало страшно, потому что ходили такие слухи, что в Ченстохове будет бойня - немцы хотят устроить бойню. Здесь же, в этой квартире на первом этаже, происходили всякие вещи: и плач, и молитвы, так люди реагировали, пережившие разные ужасы войны.
Перед полуночью мы услышали стук в дверь. Одни говорили «открыть», другие - «не открывать», но в конце концов пришлось открыть, потому что все по-разному могло закончиться. И тот, кто пошел открывать, спрашивает: «Кто там?» и так далее, сначала услышал: «Немцы есть?». Это был такой первый вопрос, и было понятно, что это русские. Открыли. А потом в квартиру, где было, сколько же людей, с десяток или около того, я был один из самых молодых — вошли три красноармейца. Как я оцениваю это сегодня, с расстояния и с позиции девятилетнего ребенка: один из них был очень старый, этакий дед с усами, второй лет сорока, с черными волосами - он, кстати, был невысокого роста - я думаю, что он мог быть из Грузии, а третий, который вызывал особую жалость, был просто ребенок. Это был подросток, худой, с обмороженной шеей, почти фиолетовой, которая драматично смотрелась в воротнике слишком большой шинели. Конечно, обритый налысо.
И люди, бывшие в этой квартире, конечно, очень хотели поделиться - тем, что у них было, с этими солдатами. Они усадили их за стол. В общем, они вели себя хорошо - они лишь осмотрели квартиру, чтобы убедиться, что здесь действительно нет немцев, которых можно было узнать по форме, и сели за стол. Им принесли чай, причем чай был из морковки, потому что настоящего чая, как известно, во время войны не было.
Мне особенно запомнился вот какой момент визита этих красноармейцев: поскольку это было 16 января, в квартире, где мы были, еще стояла елка, тот подросток-военный с карабином, за которым я очень внимательно наблюдал, вышел из-за стола, что-то съел, взял кусок хлеба, по-моему, с молоком и сахаром, потому что масла не было, и пошел к дивану, который стоял у елки, сел там и, поедая этот кусок хлеба, смотрел на елку. Это для меня незабываемый образ того дня, так как происходили ещё какие-то действия. Например, мама, удивляясь, что такой ребенок вообще был на войне, что у него нет варежек, что у него обморожены руки, побежала за отцовским шарфом, принесла из нашей квартиры наверху какие-то варежки и так далее, и отдала этому мальчику. Визит закончился тем, что они поели, попрощались и ушли.
Nazywam się Janusz Mielczarek. Jestem Częstochowianinem. Urodziłem się w tym domu, na 3 Maja pod numerem 10, 16 czerwca 1936 roku. Poproszony przez przyjaciół z Telewizji Orion starał się będę opowiedzieć o sytuacji jakie zapamiętałem z 16 stycznia 1945 roku, a także o relacjach moich przyjaciół, którzy przeżyli tamten czas.
Ta kamienica wtedy, zresztą tak samo tak jak i cała ulica nie była skanalizowana. Był tu, woda była na zewnątrz, natomiast ulicą 3 Maja biegł główny trakt na Zachód, znaczy były dwa: jeden był przez ulicę św. Barbary, drugi przez ulicę 3 Maja. Tędy jako dziecko, z okna na piętrze obserwowałem ruchy wojsk w jedną stronę, kiedy kierowały się wojska niemieckie na Wschód, a potem ich odwrót – ludzi, którzy na taborach, pozawijani w bandaże często, wracali ze Wschodu. W sąsiednim budynku w czasie wojny znajdowali się, rezydowali lotnicy niemieccy, a także obsługa lotniska w Rudnikach. Było to lotnisko zbudowane w czasie wojny przez Niemców i w związku z tym, no sytuacja tego domu była taka dość szczególna – sąsiedztwo tej niemieckiej dużej grupy wojskowych i cywilnych. Na ulicy Jasnogórskiej, prawdopodobnie Niemcy zakładali, że Armia Czerwona idąc na Zachód przez Częstochowę nie wybierze traktów głównych, to znaczy Alei, które były szerokie i są szerokie, i łatwo tam ustrzelić jakiś pojazd pancerny, czy inny środek wojskowy – natomiast będą się przeciskać ulicami bocznymi. W związku z tym na ulicy Jasnogórskiej od jesieni 1944 roku budowany był – jak myśmy to nazywali bunkier ze stanowiskami strzelniczymi. Z jednej strony ulicy i z drugiej strony ulicy było tylko tyle miejsca, że mogły przejść dwie-trzy osoby, natomiast nie przejechał tamtędy żaden pojazd.
Wiadomo było, że działania wojenne, które spotkają Częstochowę w tym czasie będą także powodowały jakieś bombardowania, ostrzał artyleryjski i tak dalej. W związku z tym starsi, tak sobie zakładali, że najbezpieczniej będzie się ulokować tutaj na parterze, bo tak: i od ulicy jest bezpieczniej i tu od podwórza nie było jakiegoś zagrożenia, a nawet jeżeli będzie jakieś bombardowanie, to… No jest szansa, że na tym pierwszym piętrze coś tam się zatrzyma, a nawet jak wybuchnie, to nie porazi tutaj nas, będących w tym parterowym mieszkaniu. W związku z tym tu na parterze zebrały się trzy rodziny, bo myśmy mieszkali na piętrze, tam w tym ostatnim oknie tego domu. I tam brama wjazdowa była, a tu jest brama wejściowa. I po tym pierwszym ataku czołgów, które zostały rozbite w Alejach nastąpiła taka cisza – ustała strzelanina, ustałi ruchy pojazdów i tak gdzieś około godziny osiemnastej – starsi to pierwsi usłyszeli i zaniepokoili się sytuacją, ponieważ od strony Wieluńskiego Rynku usłyszeliśmy idące w kierunku miasta, w kierunku Alej wojska niemieckie, mowę niemiecką, stuk podkutych butów, bo droga była zalodzona i przeraziliśmy się, jako że były takie opowieści, że w Częstochowie będzie masakra-Niemcy chcą zrobić masakrę. Także tutaj, w tym mieszkaniu na parterze, no różne rzeczy się działy – i płacze, i modlitwy, i tak jak to reagują ludzie, którzy przyjrzeli się różnym okrucieństwom wojny.
Przed północą usłyszeliśmy burzenie do drzwi. No jedni mówili: „otwierać”, drudzy mówili: „nie otwierać”, ale w końcu no trzeba było otworzyć, bo mogło się to różnie skończyć. I ten, który poszedł otworzyć, pytając: „Kto tam?” i tak dalej, usłyszał najpierw: „Czy są Germańcy?”. To było takie pierwsze pytanie, no i wiadomo było, że to są Rosjanie. Otwarli. I wtedy do tego mieszkania, w którym było ileś tam tych osób, no kilkanaście chyba – ja byłem jedną z najmłodszych – weszło trzech czerwonoarmistów. Jak dzisiaj z dystansu, i z pozycji dziecka dziewięcioletniego to oceniam: jeden był mocno starszy, taki dziadek z wąsami, drugi około czterdziestoletni, po czarnej czuprynie – niewysoki był zresztą – to wydaje mi się, że mógł to być z pochodzenia Gruzin, a trzeci, który, no wzbudzał szczególną litość, to było dziecko po prostu. To był kilkunastoletni chłopak, wychudzony, z odmrożoną szyją, fioletową prawie, która w kołnierzu szynela o wiele za dużego wyglądała dramatycznie. Oczywiście ostrzyżony na łyso. I ludzie, którzy byli w tym mieszkaniu, oczywiście, no chcieli się podzielić – czym mieli, z tymi żołnierzami. Posadzili ich przy stole. Zresztą zachowywali się – tak obejrzeli tylko mieszkanie, czy rzeczywiście tu nie ma jakichś Niemców, których można było poznać po umundurowaniu, i usiedli przy stole. Dostali herbatę, a herbata była z marchwi, bo wiadomo, że nie było prawdziwej herbaty w czasie wojny.
Ja szczególnie zapamiętałem z wizyty tych czerwonoarmistów taki moment: ponieważ 16 styczeń był, choinka jeszcze w tym mieszkaniu, w którym byliśmy stała, ten wojskowy chłopak z karabinem, któremu się bardzo przyglądałem odszedł od stołu, zjadł coś, wziął kawałek chleba, chyba z mlekiem i z cukrem nawet, bo masła nie było i poszedł na kanapę, która stała przy choince, usiadł tam i jedząc tę pajdę chleba przyglądał się cały czas tej choince. To dla mnie niezapomniany obrazek z tamtego dnia, ponieważ no były również jakieś inne jeszcze działania. Na przykład: moja mama zdziwiona, że w ogóle takie dziecko jest na wojnie, że nie ma rękawiczek, że odmrożone ręce, pobiegła po jakiś szalik ojca, przyniosła z naszego mieszkania z piętra jakieś rękawiczki i tak dalej i dała temu chłopakowi. Także ta wizyta skończyła się w ten sposób, że oni zjedli, pożegnali się i poszli.